Zanim na dobre wdepnął w Nową Przygodę, a potem rozsmakował w monumentalnych historycznych kolubrynach, Spielberg nakręcił taką perełkę jak „Sugarland Express” nie skażoną jeszcze spielbergizmami. Co prawda debiutancki „Pojedynek na szosie” również był kinem drogi, to jednak tam najważniejsza była akcja i niewychodzenie poza ramy gatunkowe thrillera. Z kolei „Sugarland Express” to nie tylko sensacyjne kino drogi, ale również dramat psychologiczny okraszony porządną dawką absurdalnego, sytuacyjnego humoru. Wszystko się świetnie uzupełnia, nic nie zgrzyta, spodziewamy się co prawda, że na końcu nie będzie słodko wbrew przewrotnemu tytułowi, ale i tak z zapartym tchem śledzimy losy bieda wersji Bonnie i Clyde'a oraz policyjnego peletonu. I zupełnie naturalnie przychodzi Spielbergowi oddanie i uchwycenie społecznego tła amerykańskiej, czy ściślej teksańskiej prowincji lat 70. Genialne sceny z wiwatującym tłumem wręczającym uciekinierom podarki (prosiak jako chwilowy su
Pisać każdy może, trochę lepiej lub trochę gorzej, a o filmach to już w ogóle...