Mój stary jest fanatykiem prasy drukowanej. Odkąd pamiętam charakterystyczne logo z czerwonym prostokątem przewalało się przez stoły, krzesła, podłogi naszego M4. Zawiązywana teczka u pani w kiosku Ruchu, do której sumiennie, w dzień w dzień odkładała rzeczony egzemplarz, odbierany przez ojca po pracy. I dodatki, oczywiście. Wyrzucane rękami, a oczami wyobraźni (nie)widziane spadające lasy. „Dom” wyrzucany jak dąb padał. „Turystyka” – lipa. „Komunikaty” – świerki jak zimowe kwiaty. „Auto Moto” – jak maszty upadały sosny. „Supermarket” – modrzew. Klon był „Nieruchomościami”. „Mój komputer” – i buk się korzeniem nakrywał. Jednak za przykładem Adasia Miauczyńskiego, z każdym precz dodatkiem, ich żywicą nikt z naszej familii się nie zakrwawiał. Morowa i od razu stawiająca na baczność „Polska Zbrojna”. Do tej pory nie wiem czy kupowana z zawodowego obowiązku czy ze szczerego zainteresowania. Kultowy już w pewnych kręgach dwutygodnik szaradziarski „Rozrywka”. Ujęty w
Gigant kina – Mike Nichols, postanowił wziąć na reżyserskie bary jakże wdzięczny do nakręcenia motyw mezaliansu przyobleczony w szaty komedii pomyłek. Śmiejemy się więc sami z siebie, parodiujemy, wytykamy wady i słabostki, nieustannie przy tym chichocząc i zamaczając usta w białym winie („ma mniej garbników niż czerwone”). Tak, tak, a za tym śmiechem, za tą prześmiewczą satyrą, za siedmioma warstwami pudru, za siedmioma cekinami kryje się piękna, moralizatorska przypowieść o tolerancji, miłości, wzajemnym szacunku… W 1967 zgadywaliśmy z Katherine Hepburn i Spencerem Tracy „kto przyjdzie na obiad”? Nie trudno się domyślić, że po Marszu na Waszyngton, po gaszeniu przez federalnych „Missisipi w ogniu”, był to czarnoskóry narzeczony. Niby miało być edukacyjnie – oswajanie na ekranie wizji nowego po-segregacyjnego amerykańskiego społeczeństwa, ukazanie, że nie taki czarny diabeł straszny jak go białe szatany z Południa malują, ale chyba za bardzo chcieli być pro (jako r