Przejdź do głównej zawartości

Posty

O prasie i zębie z dawna ćmiącym

Mój stary jest fanatykiem prasy drukowanej. Odkąd pamiętam    charakterystyczne   logo z czerwonym prostokątem przewalało się przez stoły, krzesła, podłogi naszego M4. Zawiązywana teczka u pani w kiosku Ruchu, do której sumiennie, w dzień w dzień odkładała rzeczony egzemplarz, odbierany przez ojca po pracy. I dodatki, oczywiście.   Wyrzucane rękami, a oczami wyobraźni (nie)widziane spadające lasy. „Dom” wyrzucany jak dąb padał. „Turystyka” – lipa. „Komunikaty” – świerki jak zimowe kwiaty.   „Auto Moto” – jak maszty upadały sosny. „Supermarket” – modrzew.   Klon był „Nieruchomościami”. „Mój komputer” – i buk się korzeniem nakrywał. Jednak za przykładem Adasia Miauczyńskiego, z   każdym precz dodatkiem, ich żywicą nikt z naszej familii się nie zakrwawiał. Morowa i od razu stawiająca na baczność „Polska Zbrojna”. Do tej pory nie wiem czy kupowana z zawodowego obowiązku czy ze szczerego zainteresowania. Kultowy już w pewnych kręgach dwutygodnik szaradziarski „Rozrywka”. Ujęty w
Najnowsze posty

Radosny wykwit clintonowskich lat 90.

Gigant kina – Mike Nichols, postanowił wziąć na reżyserskie bary jakże wdzięczny do nakręcenia motyw mezaliansu przyobleczony w szaty komedii pomyłek. Śmiejemy się więc sami z siebie, parodiujemy, wytykamy wady i słabostki, nieustannie przy tym chichocząc i zamaczając usta w białym winie („ma mniej garbników niż czerwone”). Tak, tak, a za tym śmiechem, za tą prześmiewczą satyrą, za siedmioma warstwami pudru, za siedmioma cekinami kryje się piękna, moralizatorska przypowieść o tolerancji, miłości, wzajemnym szacunku… W 1967 zgadywaliśmy z Katherine Hepburn i Spencerem Tracy „kto przyjdzie na obiad”? Nie trudno się domyślić, że po Marszu na Waszyngton, po gaszeniu przez federalnych „Missisipi w ogniu”, był to czarnoskóry narzeczony. Niby miało być edukacyjnie – oswajanie na ekranie wizji nowego po-segregacyjnego amerykańskiego społeczeństwa, ukazanie, że nie taki czarny diabeł straszny jak go białe szatany z Południa malują, ale chyba za bardzo chcieli być pro (jako r

Św. Xavier od hipsterów

Cannes. Rok 2009. Dwudziestolatek z Kanady swoim quasi-autobiograficznym debiutem ,,Zabiłem moją matkę ” rozbija bank i zgarnia trzy nagrody na creme de la creme festiwali filmowych. Rozentuzjazmowane gremia krytyków na łamach prasy ochoczo tytułują go ,,cudownym dzieckiem kina ” , ponieważ stanowi wdzięczną personifikację Nescafe 3w1 – sam sobie reżyserem/scenarzystą/aktorem. Tak oto rozpoczyna się międzynarodowa filmowa odyseja Xaviera Dolana. Dla jednych modelowego hochsztaplera kina, taplającego się w nieznośnej manierze przeestetyzowania i samouwielbienia. Dla drugich, artystycznego patrona i ikony pokolenia bywalców Placu Hipstera raczących się tamże sojowym latte. Jeśli w tym miejscu stwierdzacie, że to nie wasza bajka i nie chcecie know-how nastoletni Hubert Minel rozprawia się z rodzicielką, pozwolę sobie jednak wspiąć się na obronną barykadę i zwieść Was, mimo to, przed ekrany telewizorów. Cierpienia młodego Huberta O czym może nakręcić pełnometrażową fa

Dobre Spielberga początki

Zanim na dobre wdepnął w Nową Przygodę, a potem rozsmakował w monumentalnych historycznych kolubrynach, Spielberg nakręcił taką perełkę jak „Sugarland Express” nie skażoną jeszcze spielbergizmami. Co prawda debiutancki „Pojedynek na szosie” również był kinem drogi, to jednak tam najważniejsza była akcja i niewychodzenie poza ramy gatunkowe thrillera. Z kolei „Sugarland Express” to nie tylko sensacyjne kino drogi, ale również dramat psychologiczny okraszony porządną dawką absurdalnego, sytuacyjnego humoru. Wszystko się świetnie uzupełnia, nic nie zgrzyta, spodziewamy się co prawda, że na końcu nie będzie słodko wbrew przewrotnemu tytułowi, ale i tak z zapartym tchem śledzimy losy bieda wersji Bonnie i Clyde'a oraz policyjnego peletonu. I zupełnie naturalnie przychodzi Spielbergowi oddanie i uchwycenie społecznego tła amerykańskiej, czy ściślej teksańskiej prowincji lat 70. Genialne sceny z wiwatującym tłumem wręczającym uciekinierom podarki (prosiak jako chwilowy su

Trzygodzinna łopatologiczna kolubryna, czyli historia Węgier w pigułce (wersja hamerykańska)

Poprawna, akademicka, nudna, epicka, rozwleczona, przewidywalna saga rodzinna na tle wichrów i namiętności wielkiej historii, gdzie odhaczamy kolejno: I wojnę, II wojnę, powojenny stalinizm i wieńczące film powstanie 56'. Analogicznie obserwujemy ewolucję stanu zarostu głównego bohatera: austro-węgierska broda, międzywojenny wąsik i powojenne, komunistyczne sauté.   Nazwisk takich jak: Béla Kun, Miklós Horthy, Imre Nagy czy János Kádár, nie uświadczymy. O takich wydarzeniach jak: fundamentalny traktat w Tranion z 1920 roku czy akcje deportacyjne węgierskich Żydów (stanowili najliczniejszą grupę ofiar Auschwitz), również nie usłyszymy, a gwoli przypomnienia to film o ,,historii trzech pokoleń żydowskiej rodziny Sonnenscheinów na Węgrzech na tle burzliwej historii XX wieku ” (sic!). Nie od dziś wiadomo, że nadmiar wiedzy szkodzi, a hamburgerom zza oceanu to już szczególnie... W takiej sytuacji wymaganie od węgierskiego reżysera nakreślenia tła społecznego i oddani

Frank Pakenham, VII hrabia Longford - naiwny samarytanin czy egoistyczny faryzeusz?

Ciężko zrobić dobry film o człowieku, który z racji ,,dobrego urodzenia ” za cel swojej działalności obrał sobie - nie kolekcjonowanie dzieł postimpresjonistów czy rzadkich okazów motyli lub szlachetną zabawę w filantropię, a forsowanie dyletanckich w swym założeniu misji, włącznie z tą najgłośniejszą, czyli przedterminowym wypuszczeniem na wolność pięciokrotnej dzieciobójczyni, Myry Hindley. Niestety, ten film ze swoimi szlachetnymi pobudkami, próbami zachowania obiektywności i wyważaniu racji, z pełną świadomością przemilcza pewne niewygodne fakty, nie pasujące pod tezę, którą stara się udowodnić. Dlaczego nie wspomniano o wykorzystywaniu seksualnym ofiar i niechęci jaśnie lorda do homoseksualistów? Bo psuło obraz Hindley jako młodej, zagubionej dziewczyny, ofiary molestowania w dzieciństwie? Bo burzyło obraz ujmującego starszego lorda jako miłosiernego i współczującego ,,ostatniego sprawiedliwego ” ? Postać Longforda jawi się jako zblazowany, rozkapryszony dziedzic

Wschodnie obietnice, niespełnione obietnice

Wystarczy obejrzeć początkowe 10 minut filmu, żeby się o tym boleśnie przekonać... Główny wątek, na którym opiera się fabuła jest tak naciągany jak twarz rodzicielki Sly’a Stallone’a. Biedna Naomi przyodziana w kitel położnej odgrywa archetypiczną rolę ,,blondynki z dowcipów”. Zacznijmy od tego, że od ustalania tożsamości 14-letniej matki-denatki i poszukiwania krewnych rosyjskiej sierotki, są odpowiedzialne odpowiednio: policja, opieka społeczna, ewentualnie ambasada i urząd ds. cudzoziemców. Chyba że, w lewostronnej Anglii wszystko jest na opak i piguły robią też za detektywów. Pamiętnik jest upstrzony grażdanką, więc klops, bo ni pani maju, mimo że bohaterka Anną Iwanowną się zowie. Na szczęście pod ręką jest stary wujcio Skolimovsky, który ,,da, gawari pa ruski”, więc zagadka powinna być raz-dwa rozwiązana! Ale, ale wujcio po pięciu zdaniach się wzdraga i kategorycznie odmawia tłumaczenia słów takich jak : ,,gwałt” czy ,,prostytucja”, chociaż bratanica jest ponad trz

Rzymska wiosna pani Leigh

Karen Stone to druga bohaterka stworzona przez Tennessee Williamsa (dla odmiany powieściowa), w którą wciela się na dużym ekranie Vivien Leigh (po brawurowej Blanche Dubois w „Tramwaju zwanym pożądaniem”). Rzut oka na dość skromną filmografię aktorki, pozwala wysnuć wniosek, iż Leigh czuła, że williamsowskie bohaterki są skrojone na jej miarę i możliwości aktorskie. Trudno nie zauważyć podobieństwa postaci zarówno Blanche jak i Karen Stone do ich odtwórczyni, która wlała w nie hektolitry swoich własnych emocji i zaznaczyła mocnym psychologicznym rysem, wynikającym z takich, a nie innych doświadczeń życiowych. Tak silne utożsamienie aktorki z graną rolą jest tym bardziej ciekawe, a nawet zabawne, w kontekście filmowej postaci młodej, debiutującej aktoreczki Barbary, która chwali się, bodaj dwa razy, że jedzie do Nowego Jorku odkrywać tajniki słynnej i modnej Metody. Jak wiadomo gra aktorska Vivien opierała się na solidnym, klasycznym angielskim teatralnym wykształceniu